Menu:


Wywiad z Waldemarem Rezmerem, traktujący o profesji historyka, aspektach historii we współczesnym świecie i planach wydawniczych.

P: Panie Profesorze, kiedy zainteresował się Pan historią i jak doszło do tego, że wybrał Pan karierę naukową?

O: Zabrzmi to banalnie, ale historia - szczególnie dzieje wojska i wojen, ciekawiły mnie już od dziecka. A dlaczego? Tego nie wiem! Po prostu to mnie interesowało.

P: Czy trudno jest być dzisiaj w Polsce naukowcem, szczególnie na początku drogi naukowej?

O: Uważam, że łatwo, zbyt łatwo! Wraz z upowszechnieniem studiów doktoranckich, uzyskanie stopnia doktora stało się dość proste, nie wymaga nadzwyczajnego wysiłku intelektualnego. Poziom merytoryczny i warsztatowy wielu dzisiejszych rozpraw doktorskich jest na żenująco niskim poziomie. Winę za to w ogromnym stopniu ponoszą samodzielni pracownicy nauki. W karierze naukowej, podobnie jak dawniej w rzemiośle, adepci do profesji historyka przechodzą przez kilka etapów: pierwszy to magisterium, czyli terminowanie, drugi - doktorat, inaczej czeladnictwo, i ostatni - habilitacja, czyli mistrzostwo (majstersztyk), w której wykazujemy pełne mistrzostwo i samodzielność w umiejętnościach zawodowych. W pierwszych dwóch etapach występuje opiekun naukowy - promotor. To on ma być mentorem i przewodnikiem naukowym, to on ma pomóc swoim uczniom w pogłębianiu wiedzy i zdobywaniu coraz wyższych kwalifikacji, to on ma być dla nich wzorem, ma być ich faktycznym mistrzem. Niestety, coraz częściej jest inaczej. Niektórzy promotorzy nie mają bowiem czasu na zajmowanie się swoimi doktorantami, nie mają nawet czasu na skrupulatne przeczytanie rozpraw, które firmują swoim nazwiskiem. Znajdują jednak czas, żeby sporządzić wniosek do rad naukowych, w którym stwierdzają, że przyjęli rozprawę, bo spełnia ona ustawowe warunki. Jeszcze inni akceptują tematy, na których, mówiąc wprost, słabo się znają, nie są więc w stanie merytorycznie nadzorować przygotowanie tych rozpraw. W efekcie wiele prac magisterskich i doktorskich jest złych naukowo, gdyż występują w nich skandaliczne błędy faktograficzne, językowe, żenujące braki warsztatowe. Zadziwiające jest jednak to, że najpierw ktoś (promotorzy) te "dzieła" akceptuje, potem inni (koledzy recenzenci) żyrują je własnymi nazwiskami, a na końcu wszyscy załamują ręce nad ich skandalicznie niskim poziomem i komentują, że niczego nie wnoszą do naszej wiedzy. Kandydat na magistra lub doktora ma prawo o wielu rzeczach nie wiedzieć, może wiele problemów nie rozumieć lub nie umieć ich prawidłowo rozwiązać i właśnie po to jest promotor, żeby mu pomóc. Ale wielu z nich nie pomaga! Swoją niekompetencją utwierdzają za to młodych ludzi w przekonaniu, że karierę naukową można zrobić na skróty - tytuł magistra, stopień doktora, stopień doktora habilitowanego osiągnąć szybko i łatwo. A efekty naukowe - te najmniej się liczą! Dlatego wielu młodych ludzi uważa, że naukowiec to zawód, taki sam jak każdy inny. Równie dobrze mogli by zajmować się np. handlem, pracować w ubezpieczeniach, czy w rzemiośle. Brakuje im naturalnej dla naukowca ciekawości, pasji odkrywania rzecz i spraw nieznanych. Prawo do funkcjonowania w nauce powinni mieć tylko najlepsi, czyli te osoby, których naturalne zdolności, zapał i pracowitość predestynują do prowadzenia badań. O niektórych politykach mówi się, że są spoceni w pogoni za władzą. Wśród historyków pojawiły się osoby spocone w pogoni za kolejnymi stopniami naukowymi: doktora, doktora habilitowanego, i za tytułem profesora. Wiele osób jest przekonanych, że uzyskanie takiego stopnia lub tytułu da mu automatycznie przepustkę do mądrości oraz sprawi, że jego dokonania otrzymają wyróżniający znak jakości. Takie podejście do sprawy świadczy, o zdumiewającej nieraz niewiedzy na temat tego, co dzieje się w nauce, i czym jest nauka. Naukowcem stajemy się poprzez swoje znaczące osiągnięcie badawcze, a nie z nadania. Można nie mieć żadnego stopnia naukowego lub być skromnym magistrem i pisać wyjątkowo wartościowe rzeczy. I odwrotnie. Wielu np. nie wie, że żadna ustawa nie zmusza do pisania i drukowania rozprawy habilitacyjnej. Wystarczy zgromadzić swoje dokonania i publikacje, poczekać na ich ocenę i jeśli wypadnie pozytywnie, otrzymać stopień naukowy doktora habilitowanego, nie przerywając aktualnych badań. Tylko trzeba te osiągnięcia mieć!

P: Jak Pan ocenia przygotowanie maturzystów do studiowania historii? Czy nasz system oświatowy się sprawdza? Czy młodzi ludzie czytają książki?

O: Z roku na rok sytuacja pogarsza się w oszałamiającym tempie. W chwili obecnej podejmują studia na kierunku historia osoby, których wiedza (znacznie właściwsze jest określenie niewiedza) jest kompromitująca. Za nadzwyczaj trudne uznaje się pytanie ile przed wojną Polska miała konstytucji, lub ilu było ówczesnych prezydentów. Całe szczęście, że zajmuję się historią wojskową, więc na moje zajęciach (wykłady, seminaria licencjackie i magisterskie) przychodzi nadal grupa studentów pasjonatów. Można z nimi normalnie pracować.

P: Czy w Polsce warto digitalizować i udostępniać dokumenty archiwalne? Jakoś nie widać tego typu inicjatyw, a w krajach europejskich (i nie tylko) powoli staje się to normą.

O: Potrzeba digitalizowanie jest tak oczywista, że nie trzeba tego uzasadniać. W Polsce też się sporo robi, ale są to inicjatywy rozproszone i często o charakterze akcyjnym. Brak spójnego i nakreślonego na dłuższy czas (np. na dekadę) programu.

P: Jest Pan doktorem honoris causa Uniwersytetu Witolda Wielkiego w Kownie, a w latach 2001-2004 kierował Pan projektem badawczym Wojsko litewskie 1918-1940. Skąd zainteresowanie takim tematem i jak układała się współpraca z historykami litewskimi?

O: Jednym z podstawowych mankamentów dużej części polskich opracowań jest pomijanie lub też bardzo ogólnikowe przedstawianie działań przeciwnika, niezależnie kto nim był na przestrzeni wieków. Większość tych opracowań operuje enigmatycznymi określeniami: nieprzyjaciel, wróg, przeciwnik, Tatarzy, Niemcy, Rosjanie, wojska sowieckie, czołgi niemieckie, Litwini, piechota litewska, co zuboża obraz walki i utrudnia lub wręcz uniemożliwia dokonanie prawidłowej analizy działań bojowych. Bez znajomości sytuacji nieprzyjaciela, zaangażowanych przez niego w walkę sił i środków ogromnie trudno wyrokować o skuteczności działań własnych. Litewskim przedwojennym wojskiem zainteresowałem się przypadkowo. W 1994 r. byłem w Kownie na konferencji naukowej. Wtedy mogłem po raz pierwszy obejrzeć zbiory litewskiego Vytauto Didziojo Karo Muziejus (Muzeum Wojskowe Witolda Wielkiego). Uświadomiłem sobie, że moja wiedza o przedwojennym wojsku litewskim jest bardzo mała. Po powrocie do Polski zerknąłem do najczęściej wykorzystywanej w naszym kraju Historii Litwy Jerzego Ochmańskiego. Ku swemu zdumieniu zobaczyłem, że w dziele tym o przedwojennym wojsku litewskim są tylko rozproszone w tekście nieliczne informacje. Nawet litewski Sport ma swój podrozdział, a wojsko nie. Mniej zorientowany czytelnik może odnieść więc wrażenie, że Litwa nie miała wojska! Uznałem, że trzeba to zmienić, stąd moje publikacje na ten temat. Moja współpraca z historykami litewskimi jest wyśmienita. Bez ich życzliwej pomocy bardzo trudno byłoby dotrzeć do wielu źródeł, materiałów ikonograficznych i przedwojennej wojskowej prasy.

P: W obszarze Pana zainteresowań znajduje się również wojskowość II RP i wojna obronna w 1939 r. Czy istnieją jeszcze jakieś niezbadane obszary, wymagające szczególnego wysiłku badawczego od polskich naukowców?

O: Od kilkudziesięciu lat zajmuję się dziejami Wojska Polskiego w XX wieku. Dużą uwagę przywiązuję do kampanii polskiej 1939 r., m.in. jestem autorem monografii pt. Armia >Poznań< 1939, Warszawa 1992. W tej chwili najpilniejsze jest pokazanie sił i środków naszych przeciwników w kampanii 1939 r. oraz odtworzenie przebiegu działań ich związków taktycznych i operacyjnych. Szczególnie dotyczy to Wehrmachtu. Należy także uporządkować terminologię. Panuje tutaj ogromny zamęt, najczęściej używa się określeń kampania wrześniowa, a np. w pytaniu użyto terminu wojna obronna w 1939 r. Dlaczego mówimy i piszemy kampania wrześniowa 1939 r., przecież polscy żołnierze na Helu skapitulowali 2 października, a ostatnie wielkie zgrupowanie Wojska Polskiego - Samodzielna Grupa Operacyjna Polesie gen. bryg. Franciszka Kleeberga - zaczęło składać broń dopiero rano 6 października. Kiedy mówimy kampania wrześniowa, to stawiamy w wątpliwość sens bohaterskiej śmierci np. prawie 350 żołnierzy, którzy zginęli w bitwie pod Kockiem w październiku 1939 r. Czy ofiara życia, którą składali polscy żołnierze walcząc z bronią w ręku w obronie Ojczyzny jeszcze w październiku i listopadzie 1939 r. nie powinna być doceniona przez ich rodaków? Określenie kampania wrześniowa pojawiło się już w czasie II wojny światowej, ale utrwaliło się w świadomości historycznej Polaków, i tych w kraju, i tych, którzy pozostali na emigracji dopiero po jej zakonczeniu. Stało się to, po wydrukowaniu w 1946 r. pierwszego w ludowej Polsce opracowania na ten temat, które wyszło spod pióra Jerzego Kirchmayera i nosiło tytuł Kampania wrześniowa. W tym samym czasie, w 1946 r. w Londynie płk. dypl. Henryk Piątkowski opublikował syntezę tych tragicznych wydarzeń pod tytułem Kampania wrześniowa w Polsce 1939. Do chwili obecnej na emigracji konsekwentnie używa się określenia kampania wrześniowa. Taki też tytuł Kampania wrześniowa 1939 posiada I tom, wspaniałego i wciąż aktualnego naukowo dzieła Polskie Siły Zbrojne w drugiej wojnie światowej, wydanego w Londynie. Autorzy emigracyjni są w tej kwestii konsekwentni, o czym można się przekonać wertując ich publikacje. Inaczej było w kraju. Tam do lat sześćdziesiątych również operowano terminem kampania wrześniowa. Potem jednak pojawiło się określenie wojna obronna Polski 1939 roku. Wprowadzono je nie tylko do obiegu naukowego, lecz także do podręczników szkolnych i akademickich, co sprawiło, że bardzo szybko się upowszechniło.Nie było to merytorycznie i językowo najszczęśliwsze określenie, gdyż teraz mieliśmy II wojnę światową, której pierwszy okres to wojna obronna Polski 1939 r. (czyli w wojnie była wojna), a następne okresy, to kampanie: norweska i francuska 1940, bałkańska 1941, północno-afrykańska, włoska, itd.

Było to niezgodne z obowiązującym w historii wojskowej pojęciem wojny i kampanii. Dotychczas bowiem wojny dzieliły się na mniejsze etapy (operacje strategiczne), czyli kampanie. O przyjęciu terminu wojna obronna Polski 1939 r., absurdalnego pod względem wojskowym i językowym, zadecydowały jednak kwestie polityczne. Polska i jej nauka historyczna, zwłaszcza wojskowo-historyczna, podlegała w PRL-u politycznej oraz ideologicznej wykładni, a w konsekwencji najrozmaitszym ograniczeniom. Publikacje albo miały charakter propagandowy, albo prezentowały jednostronny, PRL-owski lub sowiecki punkt widzenia. A to właśnie historycy sowieccy w swoich publikacjach dotyczących genezy i początkowego okresu II wojny światowej stawiali znak równości pomiędzy Polską, która była ofiarą, a III Rzeszą, która była napastnikiem. Społeczeństwo sowieckie było przekonywane, że winę za wojnę ponosi Polska. Te kłamliwe tezy były także upowszechniane w komunistycznej Polsce. Trudno było z nimi polemizować, gdyż wykładnia ideologiczna i interpretacja wydarzeń historycznych tworzona była w Moskwie i stamtąd kierowana do Polski, gdzie obowiązywał dogmat o przodującej roli nauki sowieckiej. Te właśnie uwarunkowania polityczne sprawiały, że historycy polscy nie mogli otwarcie powiedzieć historykom i ideologom sowieckim, że popełniają błąd stawiając znak równości między napadnięta Rzeczypospolitą a agresorem - hitlerowską III Rzeszą. Znaleziono więc inne wyjście. W marksistowskiej teorii wojen istniał podział na wojny sprawiedliwe i niesprawiedliwe, postępowe i reakcyjne. Do wojen sprawiedliwych zaliczano: wojny w obronie krajów socjalistycznych, wojny obronne, spowodowane koniecznością wystąpienia przeciwko agresji, i wojny narodowowyzwoleńcze, łączące się z walką o suwerenność narodową. Do wojen niesprawiedliwych zaliczano: wojny agresywne wszczynane w celach zaborczych, w tym kolonialne lub neokolonialne, imperialistyczne, toczone o sfery wpływów i o panowanie nad światem. Nie było najmniejszych wątpliwości, że opór, który Polska stawiła III Rzeszy był wojną sprawiedliwą, bo wojną obronną - przeciwstawieniem się oczywistej agresji.

Wprowadzenie więc do obiegu naukowego i do świadomości historycznej, nie tylko Polaków, lecz także i w ZSRR, pojęcia wojna obronna Polski 1939 r. uniemożliwiało historykom sowieckim podtrzymywanie tezy o imperialistycznym początku II wojny światowej. Termin wojna obronna Polski 1939 r. obowiązywał aż do przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Zmieniła się wtedy sytuacja geopolityczna Polski, która odzyskała pełną niezależność i suwerenność, przestał istnieć ZSRR, a wraz z nim oddziaływanie polityczno-ideologiczne. Nie trzeba było już w zawoalowany sposób przedstawiać faktycznego przebiegu wydarzeń 1939 roku. Pojawiła się propozycja, aby przyjąć termin emocjonalnie neutralny i prawdziwy merytorycznie: kampania polska 1939 r. Nie mam najmniejszej wątpliwości, że kampania polska 1939 r. jest najlepszym merytorycznie i językowo terminem dla nazwania samotnej walki toczonej przez Polskę w 1939 r. Mieści się w nim bowiem opór stawiany przez Rzeczpospolitą i jej siły zbrojne wszystkim agresorom: III Rzeszy, Słowacji i ZSRR. Nie ma też w tym terminie ograniczników chronologicznych, tym samym obejmuje on bohaterskie boje żołnierzy Wojska Polskiego toczone przez obrońców Helu (do 2 października), Samodzielną Grupę Operacyjną Polesie pod Kockiem (do 6 października), przez załogę ORP Orzeł na Bałtyku (do 7 października), przez oddział mjr mjr. Henryka Dobrzańskiego na Kielecczyżnie i kilkadziesiąt innych, które jeszcze późną jesienią 1939 r. walczyły w Borach Tucholskich, na Lubelszczyźnie i ziemi zamojskiej, w Puszczy Solskiej i Podlasiu.

P: Wydawnictwo Tetragon wznawia Pańską książkę pt. Operacyjna służba sztabów Wojska Polskiego w 1939 roku (organizacja, zasady funkcjonowania, przygotowanie do wojny). Książka składa się z dwóch części czyli teoretycznego modelu służb oraz rzeczywistego ich obrazu w przededniu wojny obronnej w 1939r. Dopełnieniem byłaby część trzecia dotycząca egzaminu bojowego służb w czasie wojny obronnej - czy planuje Pan napisanie takiego opracowania?

O: Tak, planuję. Nawet mam zebrane materiały do napisania tej brakującej części. Nie jestem jednak w stanie tej chwili określić, kiedy to nastąpi.

P: Panie Profesorze, czy mógłby Pan wymienić trzy najważniejsze dla Pana książki, które wpłynęły na Pana jako historyka?

O:

- Trylogia Henryka Sienkiewicza, bo pokazała, że o historii można pisać pasjonująco;

- Rok 1920 Józefa Piłsudskiego i Pochód za Wisłę Michaiła Tuchaczewskiego, bo uświadomiły, że analizę działań wojennych trzeba zaczynać od najwyższego szczebla, pozwala to zrozumieć i ocenić ich przebieg;

- londyńskie dzieło pt. Polskie Siły Zbrojne w II wojnie światowej – wzór opracowania historyczno-wojskowego.

P: Panie Profesorze, czy zechciałby Pan polecić trzy (lub więcej) książki dotyczące szeroko pojętej historii wojskowości, które ukazały się w ciągu ostatniej dekady, a które uważa Pan za najwartościowsze?

O: Ogromną wartość mają zawsze publikacje źródłowe, gdyż ułatwiają historykom pracę naukową. Stąd też na mojej liście są: Bitwa warszawska 13-28 VIII 1920. Dokumenty operacyjne. Część I i II oraz Bitwa niemeńska 29 VIII - 18 X 1920. Dokumenty operacyjne. Cz. I i II, obie pod red. Marka Tarczyńskiego (Warszawa 1998), a także O niepodległą i granice. Komunikaty Oddziału III Naczelnego Dowództwa Wojska Polskiego 1919-1921. Opracowane przez Marka Jabłonowskiego i Adama Koseskiego (Warszawa-Pułtusk 1999).

P: Panie Profesorze, jakie ma Pan plany na przyszłość w zakresie badań naukowych?

O: W chwili obecnej najpilniejsze jest zakończenie projektu naukowego dotyczącego jeńców wojennych wojny polsko-sowieckiej 1919-1920. Jest to ważne nie tylko ze względów naukowych, lecz także politycznych (problem tzw. Antykatynia). Jestem członkiem polsko-rosyjskiego zespołu, który przygotował do druku dwie wielkie publikacje: pod koniec 2004 r. ukazał się tom pt. Krasnoarmiejcy w polskom plenu 1919-1920 gg. Sbornik dokumientow i matieriałow, redakcja naukowa N.J. Jelisiejewa, G.F. Matwiejew, K.K. Mironowa, N.S. Tarchowa, Z. Karpus, W. Rezmer, E. Rosowska, Moskwa 2004, s. 912 (indeksy i ilustracje), zaś w 2009 r. zbiór dokumentów i materiałów pt. Polscy jeńcy wojenni w niewoli sowieckiej w latach 1919-1922. Materiały archiwalne, opracowanie I. Kostiuszko, Z. Karpus, W. Rezmer, E. Rosowska, Warszawa 2009, s. 654 (indeksy). W najbliższym czasie powinna ukazać się także moja monografia pt. Wojsko litewskie 1918-1940.